Morter de Lunarus
Czarna Pantera
Dołączył: 21 Sie 2006
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/10 Skąd: Z Raciąża(i tak nikt niewie gdzie to jest :D)
|
Wysłany: Nie 0:12, 05 Lis 2006 Temat postu: Ogień trawi marzenia - opis karczmy by Morter cz1 |
|
|
Jako, że na forum WN skasowano naszą starą karczmę i rospisano konkurs na nowy opis, przystąpiłem do pracy... Zbiegło się to z powstaniem karczmy na tym forum, więc postanowiliśmy z RevaNem, że opis będzie dotyczył i tej karczmy... W końcu są nasze... Planuje opowiadanie w 3 częściach. Pierwsza z nich opowiadająca nie tyle o nowej karczmie, co o zburzeniu starej została właśnie ukończona. Oto ona...
*Ogień trawi marzenia*
Karczma Mortera i RevaNa miała się dobrze... Nawet bardzo dobrze... Tłumy gości przychodziły i odchodziły zostawiając duże ilości złota... Wszystko działo się po myśłi właścicieli...Do czasu...
Nastała Nowa Era... Jak wszelkie poważne zmiany niosła ze sobą niepewność i Chaos... Rozochocone doestabilizacją rynku i zmianami z pobliskich lasów wyszły chordy goblinów, orków i troli...
Był zwyczajny ciepły dzień... Jak to zwykle bywa po cało nocnej imprezie karczemna sala świeciła pustkami... Elfki z gróbsza zdążyły ją uprzątnąć z kurzu i błota, który twaorzył się na posadzce, gdy zbyt duże ilości wylanego przy hucznych toastach złotego trunku mieszały się z pyłem gościńca przyniesionym na podeszwach obieżyświatów i poszukiwaczy przygód... Elfki musiały sprzątnąć wiele rzeczy, takich jak krasnoludzie wymiociny, które uwierzcie mi drodzy czytelnicy niebyły rzeczą najgorszą...
Karczemna sala powoli zaczyanła przypokinać tę którą wszyscy znali... Krzesła i stoły poprzewracane i porozsuwane by zrobić więcej miejsca do tańca wracały na swoje miejsca. Szkło dotej pory porozwalane po dosłownie całej powierzcni parkietu i wielu innych miejscach, które wydawały się jeszcze do wczoraj niedostępne dla tego typu "zanieczyszczeń" lądowało na jednym miejscu i było systematycznie usuwane przez krzątające się z miotłami elfki.
- To była porządna impreza... Dawno takiej niebyło-pomyślał Morter podnosząc ze swoim przyjacielem kolejny przewrócony stół.
- NIezły chaos co? - uśmiechnoł się do RevaNa - Skoro karczma przeżyła krasnoludzkie urodziny i całą wczorajszą imprezę, to już nic jej nie nie zaszkodzi...
Biedny niewiedział, że wypowiedział te słowa w złą godzinę... Już niebawem wszystko, w co włożył tyle pracy i uczucia, miało stać się popiołem rozwiewanym przez wschodni wiatr i czerwonym żarem wypuszczającym w zwyż snopy iskier...
- Odpocznijmy trochę - zwrócił się do swoich towarzyszy... - NIech któraś z was moje drogie zajży jednak najpierw do gości... Z pewnością potrzebują trochę wody, hahaha... - zaśmiał się szzeże i radośnie...
Gośćie byli ulokowani na piętrze. Było tam kilku zaprawionych w bojach krasnoludzkich wojowników i magów, a takrze paru zwykłych ludzi, których los zawiódł w ten akurat dzień pod dach magicznej karczmy... Oni też niewiedzieli, że są ostatnimi osobami, które będą mogły się szczycić, że spali pod tym dachem...
NIc niezapowiadało tragedii jaka miała nastąpić jeszcze tego dnia... Choć jeśli ktoś wytężył by słuch może usłyczał by bębny i dudniące kroki chordy niesione wiatrem... Nikt z naszych przyjaciół jednak tego dnia niewytężał słuchu... dopiero wieczorem, zobaczyli snop czarnego dymu wznoszący się w niebo niedaleko ich karczmy... Było to miejsce, gdzie stała chata starego Jana Przeczelaża, który nieraz przynosił im przednie miody... Wszyscy zwrócili wzrok w tamtą stronę... Widzieli postać któa zbliża się do nich biegnąc co sił... Po pewnym czasie byi w stanie rozpoznać sylwetkę właśnie Jana Przczelaża. Wbiegł on na teren karczmy i padł u ich stóp zziajany, osmolony i zapłakany...
- Przynieście mu wody - zakrzyknoł RevaN do elfek stojących nieopodal
- Co się stało - łagodnym głosem zwrócił się Morter do Jana.
- Zniszczyli wszystko. Spalili moje ule, moje ukochane przczoły... Spalili wszytko... Mój dom... Spalili wszystko.. - powtażał jak obłąkany niepratrząc na nich... Z oczu ciekły mu strużki łez rozmywając w kącikach oczu nagromadzoną sadzę, co nadawało mu groteskowy wygląd...
- Kto do jasnej cholery!! - krzyknoł RevaN potrząsając mężczyznę - Co się stało, Janie?!
Morter wylał Janowi nieco wody na twarz by ten się otrzeźwił po czym podał mu ją do picia.
- Powiedz, co takiego Tobą wstrząsneło?
- Przyszli wsyszli z lasu... Gobliny, orki i olbrzymie trole... Ale najgorszy był on...
- Kto Janie, mów!!
NIedowiedziali się jednak... Dopiero teraz spostrzegli, że za janem biegła całe horda... Cała gromada zielonoskórych... Już słychać było ich krzyk... Zbliżali się z ogromną prędkością...
- Zamknąc bramy!! uzbroić się!! - na zmianę wydawali rozkazy Morter i RevaN - Budzić Gości i kryć się w karczmie...
- Janie kto był najgorszy?!!
Wtem jednak usłyszeli świst i gruba strzała utkwiła w piersi Jana przebijając klatkę na wylot...
-Zobaczycie niebawem - wyszeptał złowieszczo.. Wraz z jasno czerwonymi bombelkami krwi wypływającymi z jego ust wypłyneła jego dusza. Jego głowa opadła na pierś, a ciało bezwolnie osuneło się na ziemię...
Morterowi i RevaNowi niepozostało wiele do zrobienia... Musieli zostawiś ciało Jana i jaknajszybciej się uzbroić. Byli sprawnymi wojownikami i nieraz w pośpiechu musieli wdziewać swój rynsztunek, trwało to więc zaledwie kilka chwil. W tym samym czasie goście zaczeli wstawać. Na szczęście, niebyła to przypadkowa zbieranina byle kmiotków i kupców, lecz doświadczeni wojownicy i magowie... W tej karczmie zbierała się głównie elita, a zważywszy an harakter ostatniej imprezy teraz znajdowała się tam elita elit... Niestety czas jaki wystarczył na założenie zbroi, wystarczył innym wytrawnym wojownikom -bo i horda atakująca karczmę nie była byle zbieraniną zielonej hołoty - na dotarcie do bram karczmy... Trol górująy nad innymi zamachnoł się maczugą i opuścił ją z przerażającym chukiem na dębową bramę. Wytrzymała... Trol jednak podniusł ponownie maczugę, która była chyba - sądząc po jej gabarytach - obciosanym lekko średniej wielkości drzewem, i opuścił ją ponownie. I tym razem brama wytrzymała. Była to robota najleprzych cieśli, którzy nieposkąpili swych umiejętności. Trol jednak podnosił maczugę i opuszczał, tak, jakby bawił się kijaszkiem... Z każdym kolejnym uderzeniem, brama zaczynała trzeszczeć... Dla właścicieli karczmy i gości wybiegjących kolejno z budynku było jasne, że muszą przygotować się do bitwy.
Niebali się... Bo i czego tu się bać? Powiecie "oczywiście - byli silni i doświadczeni" tak, to prawda, ale było ich też znacznie mniej. Nie. Niebali się nie dlatego, że byli pewni zwycięstwa. Niebali się, bo niestraszna im była śmierć. Nasi przyjaciele nieraz byli na krawędzi. Każdy z nich otarł się na śmierć, każdy z nich stracił w życiu prawie wszystko. Dla większości z nich karczma, którą mieli za plecami była jedynym prawdziwym domem na tej ziemi, jedyną rzeczą o którą warto było walczyć. Stawali więc do bitwy z podniesionymi czołami. Pewni tego, że albo odeprzą atak, albo polegną hwalebnie...
Ustawili się. Wojownicy w centrum, na skrzydłach magowie, nieco z tyłu elfki z napiętymi łukami. Mimo że w ich pobliżu wciąż upadały strzały i bełty wypuszczane zza obwarwań przez wrzeszczącą w nieładzie zieloną masę nieprzyjaciela, oni niecofali się. Jeden z magów rozpostarł nad nimi barierę. Niebyła ona zbyt silna. Z pewnością upadła by pod naporem trola, który z zapalczywością miarowo uderzał w bramę, ale bez problemu zakrzywiała lot strzał.
Gdyby ktoś niewidział tego wszystkiego, a mógł jedynie słyszeć, pomyślał by, że jest w parku, w szary jesienny dzień. Krzyki i przeraźliwe wycia orków i goblinów brzmiały zza muru jak wiatr, który z wielką siłą przegania po nieboskłonie grafitowo sine chmury i czasem schodzi w dół, by pohulać ze świstem między konarami. Nie, to niebył zwykły jesienny dzień. Nasz słuchacz w mig usłyszałby burzę. Szczęk żelaza, jak trzask gałęzi i przejmujący huk gromu, gdy poraz kolejny na bramę upada maczuge. W tym wszystkim zaś rodzący niepokuj, jak cisza przed burzą, gdy wiatr na chwile przestanie dąć, by znów udeżyć z zapałem i słychać tylko szum spadających powoli liści - szeleszczęce słowa najsilniejszych zaklęc, które magowie przygotowywali na pierwsze linie przeciwnika, gdy ten przedrze się przez palisadę.
W końcu rozległ się się dźwięk na który wszyscy oczekiwali. Brama padła pod udeżeniami i z trzaskiem upadła naziemie wznosząc tumany kurzu i drzazg. Jak woda wdzierająca się do wnętrza okrętu, gdy nieprzyjaciel rozbije burte taranem, tak na dziedziniec karczmy wlały się zieloną falą siły nieprzyjaciela. Momentalnie w ich stronę pomknęły przygotowane wcześniej ogniste kule i błyskawice. Swąd palonych ciał rozszedł się po całej okolicy. Horda była jednak liczna. Utrata kilku czy nawet kilkudziesięciu pobratymców była dla ich czlonków niewielkim problemem...
RevaN w swej upiornej zbroi przystąpił do dzieła. Nadpalone trupy powstawały by zwrócić się przeciwko swoim. Elfki szyły z łuku a każda strzała pozbawiała życia jednego wroga. Niestety tylko jednego. Obrońcom chodziło o to, by spowodować w szeregach przeciwnika jak największe straty zanim zbliżą się na odległość walki wręcz. Tymczasem trol, który po rozbiciu bramy pozostawał z tyłu wysforował się na przód i biegł w stronę grupy elfek, które stały z boku. Jedna z nich była nowa, niedawno przyjęto ją do pracy. Niewidziała w życiu nigdy czegoś takiego. W przerażeniu upuściła łuk i jak opętana zaczeła biec w przeciwną stronę. W tym samym czasie rozgorzała już bitwa. Metal miecze udeżały w chełmy i tarcze. Słychać było krzyki umierających. W obronie elfki stanoł tajemniczy gość karczmy, który przedstawiał się jako Mateusz. Pobiegł wprost na trola z okrzykiem na ustach. Olbrzym zignorował go i biegł za długonogą kelnerką chcąc ją zmiażdżyć za wszelką cenę, niemógł jej jednak dogonić, bo ta, jak wszystkie inne elfki biegła nietylko z niesamowitą gracją, ale przedewszystkim prędkością... Mateusz więc wbił miecz w łydkę trola. Tego niemógł już zignorować. Z wrzaskiem zamachnoł się maczugą. Ciało Mateusza poszybowało na kilka metrów w górę. NIemógł tego przeżyć. Jego własna zbroja wginając się połamała mu żebra i zmiażdżyła organy wewnętrzne. Upadł na ziemie jako bezkrztałtny worek kości i mięśni. Ostatnie tchnienie wydał w powietrzu.
- Jak bohater i jak szaleniec - szepnoł do siebe Glorim, który oglądał całe zdarzenie znad ciała ogra, którego przed chwila pozbawił głowy. Glorim był zabujcą troli. Doświadczonym krasnoludem, który wiedział, że obie te postawy dzieli niewiele... Sam nieraz jak szaleniec w poszukiwaniu śmierci biegł na bestie i kiedy zwyciężał, był okrzyknięty bochaterem... Wiedział jednak jaka była prawda... - Chwalebną rzeczą jest stawać w obronie elfek, lecz niezbyt chwalebną ginąć z ręki byle trola! - krzyknoł glorim do swoich towarzyszy pozbawiając goblina prawej ręki - po jaką cholerę on na niego niegł? Zmęczyła by się beztyjka i poszukała innego celu... A tak jednego mniej... No nic chłopaki, koniec żartów, biore się za tę kreaturę...
Glorim ścisnoł mocno swój topór, który jeszcze nigdy go niezawiódł i w ciszy pobiegł na ogromnego trola który już zrezygnował z pogoni za elfką, tak, jak przewidywał krasnolud. Widząc znienawidzonego przez troli pomarańczowego irokeza na glowie krasnoluda olbrzym zamachnoł się swoją maczugą. Glorim z niebywałą jak na jego posturę zwinnością wskoczył na maczugę i pobiegł w stronę trola. Ten podniusł ją do góry. W tym momencie Glorim błyskawicznie zeskoczył Bestia była przez chwile zdezorientowana i tę chwilę wykorzystał krasnolud. Ostrze topora błyskawicznie wbiło się w nogę trola po wewnętrznej stronie kolana przecinając mu ścięgna. Olbrzym upadł na jedną nogę przeraźliwie krzycząc. Podniusł pień w górę i upuścił z siłą tak ogromną, że ziemia zadrżała. Glorim w ostatniej chwili uskoczył. Sęk maczugi zachaczył go jednak i przycisnoł do ziemi. Glorim przeturlał się błyskawicznie unikając kolejnego ciosu. Podniusł się i z okrzykiem. Prześliznoł się między ziemią a maczugą i podcioł drugą nogę. Olbrzym zwalił się bezwłądnie na ziemię machając z krzykiem rękami. Glorim unikał kolej nych ciosów przeskakując nad wielkimi łapami potwora, to przeturlając się pod nimi. W końcu znalazł dogodny moment i wbił w gadło trola swój obosieczny topór po sam trzonek. Z przebitej tętnicy wytrysnęła fontanna ciemnej śmierdzącej krwi. Glorim wydał z siebie okrzyk zwycięstwa i udeżył się pięścią w pierś... Po raz kolejny udało mu się przeżyć, choć jego przeznaczeniem było zginąć. Poraz kolejny zwyciężył... Cały we krwi znów wszedł w pierwszy szereg walczących. Zielonoskurzy pozbawieni swego sprzymierzeńca w postaci ogromnego trola zaczęli się cofać pod naporem magi strzał i stali...
Wtedy jednak stało się coś, czego nikt z naszych przyjaciół sę niespodziewał, a czego horda oczekiwała z utęsknieniem. Wszyscy zielonoskurzy spojżeli w niebo i krzykneli z radością na chwilę przerywając walką, co kilku z nich przepłaciło życiem. Wzrok obrońców pobiegł w końcu za wzrokiem przeciwników w stronę z której dobiegał szum. Na niebie widać było dużą ciemną plamę, która wraz ze zbliżaniem się przybierała konkretniejszych krztałtów. Krztałtów jednej z najniebespieczniejszych i potężniejszych istot tego świata... Kształtów czerwonego smoka chaosu.
NIebo rozdarł przeraźliwy wrzask, jakby tysiąc mężów krzyknęło jednym głosem idąc na wroga. Smok pikował w dół nabierając prędkości. W momencie zbliżania się do ziemi rozłożył skrzydła wytracając prędkośc. W tym samym momencie rozwarł paszczę z której wytrysnęły strumienie płynnego ognia rozlewające się po dachu karczmy. Serca wielu z obrońców struchlały. Tylko nieliczni z nich widzieli na oczy smoka, no może nielicząc skóry rozwieszonej w sali, która właśnie zaczynała płonąć... Jeszcze mniejsza liczba bohaterów stawała do walki z tym potworem... Smok zataczał kręgi i atakował karczmę jakby wiedział, ze jest to najcenniejsza żecz dla naszych przyjaciół... Jakby ich ból, który wybuchał w ich sercach przy każdym wybuchu ognia sprawiał mu przyjemność... W końcu zaczoł lecieć w stronę części walczących, która stała z tyłu i walczyła na odległość. Byli to łucznicy i magowie. Ci ostatni błykawicznie przestali miotać zaklęciami we wrogów i starali się stworzyć barierę na tyle silną, by mogła odeprzeć zionięcie czerwonego smoka. Elfki struchlałe zbiły się w jednym miejscu. I tak niemogły strzelać we wroga, bo bariera musiała być na tyle silna, że działała w obie strony... Na twarzach magów widać było skupienie. Smok zaatakował. Wyciągnięte ręce czarodziejuw ugieły się gdy potężne strumienie ognia udeżyły w niewidzialną barierę. Jeden z magów przyklęknoł na jedno kolano, na twarzach niemal wszystkich pojawiły się kropelki potu.
W tym samym czasie krasnoludy wspomagane przez Mortera i kilku wojowników a także przez truposzy wskrzeszanych przez RevaNa, z których największe przerażenie siało bezgłowe truchło trola dziesiątkowało zielonoskórą hordę. Cuż jednak z tego, z koro pojawił się nowy przeciwnik silniejszy od wszystkich pozostałych razem wziętych? Wszyscy żywi zebrali się w jednym miejscu. Wojownicy wycofali się z bitwy pozostawiając walkę ożywieńcom. Wszyscy jednak wiedzieli, że osłona długo niewytrzyma, nawet mimo potęgi RevaNa, który także zaczoł pompować moc w osłonę i mocy starego Archibalda, który był kiedyś jednym z największych magów tych krain... Musieli szybko podjąć jakieś działania.
Morter schował swoją katanę i chwycił za łuk.
- Sprubuje ustrzelić gadzinę - krzyknoł do reszty
- Zabije Cie... Jedno chuchnięcie i zostaną z Ciebie tylo osmolone buty - odpowiedział mu glorim, któremu nieuśmiechało się bezczynne stanie - Ja go zaatakuje, najwyzej zginę - mała strata.
- Czym ty go chcesz zabić? Toporem? Myślisz ze będzie tak głupi, żeby wylądować i podłożyć Ci szyje pod ostrze?
- To Co do jasnej cholery chcecie zrobić?
- Revan - zwrócił się do swojego przyjaciela Morter - Pamiętasz kwasowe strzały , które stworzyłeś podczas wyprawy na ogniste trole? Mógłbyś zrobić je jeszcze raz?
- Morter, to możliwe, ale prawie cała moja energia poszła w osłonę... Mogę zrobić tylko jedną strzałę. Pamiętaj masz jeden strzał... I musisz ugodzić w otwartą paszczę... Jeśli wypuścisz ją za wcześnie odbije się od łusek... Jeśli się spuźnisz - spłoniesz... Tak czy inaczej... Jeden strzał... Albo się uda, albo zginiemy...
- Raz matka rodziła... - żekł Morter odbierając strzałę od RevaNa i zakładając ją na cienciwe łuku...
- Morter, zrobię teraz wyłom w osłonie, ale utrzymam go tylko przez chwilę. Musisz wybiec i ustawić się do strzału, zresztą wiesz co robić... Powodzenia...
- Bądź ostrożny - powiedziała Karmina, jedna z elficckich kelnerek i ukochana Mortera całując go namiętnie, tak jakby to miał być ich ostatni pocałunek... NIewiedzieli wszakże, czy tak niebędzie naprawdę...
- Kocham Cię - krzyknoł Morter i wybiegł na środek dziedzińca.
W tym momencie smok zataczał kolejne koło i palił zabudowania gospodarcze karczmy. To dało Czas pół-elfowi do napięcia łuku i przybrania dogodnej pozycji. Morter czekał aż bestia zawracając zauważy go i skieruje przciw niemu swoją wściekłość trawiącą go wiecznie jak ogień buchający w jego wnętrzu. NIemusiał czekać długo. Bestia zatrzepotała skrzydłami i zaczeła lecieć w jego stronę. Przystaneła w powietrzu i rozwarła paszczę w której zaczoł zbierać się płomień. Morter odczekał jeszcze chwilę, chciał wymierzyć dobrze, choć igrał w tym momencie ze śmiercią i narażał życie nietylko swoje ale i wszystkich swoich bliskich... Wypuścił strzałę. Ze świstem wleciała prosto w napełnioną płonieniami paszcze. W momencie kiedy zetknęła się z rozżażonym ciałem smoka ukazała swoje mordercze, magiczne właściwości. Kłąb kwasu błyskawicznie objoł całą głowę smoka i zaczoł trawić jego wnętrzności. Przez oczodoły wchodził do muzgu, przez gardziel do wnętrza... Smok wył w bulu i trzepotał skrzydłami. Wzlatywał w górę rycząc donośnie. Niedobitki zielonoskórych, które wytrwały w walce zaczeły uciekać w popłochu. Smok tym czasem miotał się w powietrzy obniżając lot i ciągle zmieniając jego kierunek. W końcu kilkoma ostatnimi ruchami swych skrzydeł nabrał prędkości i upadł wprost na Mortera przygniatając go...
Wszyscy zebrani wydali jęk rozpaczy i ból ścisnoł ich serce. Stali w milczeniu niedowierzając. Jedynie Karmina krzyczała i biła pięściami w niewidzialną barierę, która jeszcze utrzymywała się wokół obrońców. Łzy padały naziemię i wysychały z powodu żaru bijącego zewsząd.
Karczma płonęła... Właściwie płoneło wszystko dookoła... Jakimś symbolicznym splotem przypadku w momencie, kiedy olbrzymie cielsko bestii grzebało pod sobą Mortera, dach karczmy zawalił sie grzebiąc pod sobą dorobek wielu lat pracy naszych przyjaciół... Wszystko było zniszczone...
Mm nadzieje, ze się podoba...
Post został pochwalony 0 razy
|
|